Tytuł: Rok próby
Tytuł oryginalny: The Grace Year
Autorka: Kim Liggett
To pierwsza książka, którą skończyłem po długim czasie. Nie ze względu na to, że była nudna, a przez inne obowiązki, w tym studia.
Właśnie, "Rok próby" nie był nudny i właśnie, dzięki temu mogłem zapamiętać fabułę. Nie musiałem wracać kilkanaście stron wstecz, żeby przypomnieć, co się wydarzyło wcześniej. Bardzo łatwo czytelnikowi jest wejść do fabuły, zagłębić się w niej. Aczkolwiek nie dla każdego będzie to plus. Wiem, brzmi to absurdalnie, ale już wyjaśniam, co mam na myśli.
Świat przedstawiony w książce jest bardzo brutalny. Można by napisać, że zahacza o średniowiecze, albo coś koło tego. Chociaż nie. Bohaterowie nie do końca pasują do tej epoki. W sumie mogliby nawet żyć w świecie współczesnym. Wszyscy żyją w zamkniętej społeczności, która wypracowała sobie własne zasady, prawa, normy kulturowe, a nawet poniekąd wierzenia.
I skupmy się na tym ostatnim, bo to ważny motyw w książce. W pewnym sensie wierzenia postaci opierają się na poglądach, uprzedzeniach i stereotypach, które funkcjonują do teraz. Zostały one tylko trochę przykryte warstwą magii, która oczywiście jest czymś, co należy się bać w społeczności głównej bohaterki - Tierney. Magia jest przeciwko Bogu. A skoro mamy ten element religijny, kto kojarzył się z czarami przez całą długą historię ludzkości?
Kobiety. I to również ważny punkt tej fabuły. Właściwie to jeden z głównych tematów książki. Nie chcę zdradzić wszystkiego i całej (mojej) interpretacji, ale może się uda nie rozwijając tego.
Fabuła jest brutalna. Zwłaszcza wtedy, kiedy są w niej elementy, zachowania i słowa, które można przyrównać do rzeczywistości. Mam na myśli te obrzydliwe zachowania, słowa, które wzbudzają strach w kobietach. Nawet w tym roku kobieta może usłyszeć, że na pewno prowokowała lub na pewno sama chciała... Rozumiecie do czego zmierzam?
W społeczności Tierney uważa się, że najgorszym czasem dla mężczyzn jest czas, kiedy nastolatki dorastają, dojrzewają. Uważa się, że wtedy pojawia się ich magia, która może uwieść mężczyznę. Zwieść na pokuszenie. Aby, tak się nie stało, co roku dziewczyny, które wchodzą w okres dojrzewania są wysyłane na tytułowy rok próby. Tam, mają się pozbyć magii. Jakby wygnanie i przeżycie rok w grupie dziewczyn było za mało to czai się jeszcze jedno zagrożenie. Kłusownicy, którzy czają się na nierozsądne dziewczyny, które nie stosują się do zasad, które mają je ochronić.
Rok próby jest tajemniczym wydarzeniem. Żadna kobieta w wiosce nie rozmawia o nim ze swoimi córkami i między sobą, dlatego w miarę czytania dowiadujemy się wszystkiego razem z bohaterką, która pomimo posiadania dwóch starszych sióstr nie wie za wiele. A przynajmniej nie wie za wiele prawdziwych informacji.
Książka składa się z czterech części - pór roku, bo jesteśmy z bohaterką od początku do końca. I właśnie tu pojawia się pierwszy minus. Mamy około trzysta pięćdziesiąt stron. To zbyt mało, żeby należycie opisać rok z życia. Zwłaszcza w takim miejscu jak obóz w którym znajdują się nastolatki. Wiem, może to brzmieć dziwnie, że książka ma za mało stron, ale... Gdzieś w połowie książki pojawia się pewna postać, której wątek splata się z Tierney i wychodzi na główny plan. Mamy też wydarzenia przed i po roku próby. Więc mamy tego dużo, a autorka lubi czasem przeskakiwać o tygodnie. Nim się zorientujemy, a mowa jest o lecie, gdzie niedawno była jesień. Gdyby nie pogoda i rozmowy o zjawiskach atmosferycznych nie byłoby czuć tego, że czytamy o roku z życia bohaterki. To naprawdę nie jest na plus. Po raz pierwszy brakowało mi dłuższych opisów, zatrzymania się. Nie wiem, może w świecie przedstawionym inaczej trwa rok, ale nigdzie nie ma takiej wzmianki, więc biorę za pewnik, że nie. Zwłaszcza, że świat stworzony przez autorkę nie odbiega, aż tak bardzo od naszego.
Następnym problemem jest to, że fabuła poniekąd się dzieli na przed i po wprowadzeniu jednego bohatera. Przed były naprawdę w ciekawie. Podobało mi się przesłanie, które niosła ta część. Wszystko było takie namacalne i realistyczne. To znaczy, można było odnieść do rzeczywistości. I to kluczowe pytanie krążące po stronach: czy magia istnieje?
A potem pojawia się ta postać i... Książka zmienia kierunek. A przynajmniej dla mnie. Serio, to było przewidywalne. Z jednej strony bohater był ciekawy, ale wnosił... Hm, nie wiem jak to nazwać. Nie mam pięciu lat i nie wierzę w wielką miłość od pierwszego wejrzenia. Zwłaszcza, że nie potrafiłem zrozumieć, ile czasu właściwie bohaterowie spędzili ze sobą czasu. Nie wiem, czy nie napisałem małego spoileru... Inaczej się nie dało.
Jeśli była mowa o przestrzeni czasowej to albo ja mam słabą wyobraźnię przestrzenną (a tak może być), albo rzeczywiście autorka nie potrafiła należycie opisać miejsca w którym znajdują się dziewczyny. Głównie chodzi o usytuowanie jednego lub dwóch miejsc. Myślałem, że obóz jest mały, a raczej średni, no taki akurat, żeby przetrwać rok, ale, żeby mniej więcej dziewczyny nie były w rozsypce. Okazało się, że się myliłem i obóz był znacznie większy, tak, że już sam nie wiedziałem, gdzie przebiega granica. To znaczy było napisane, że jest płot, ale co z tego, skoro była o nim mowa, tak jakby był tylko dwoma lub trzema fragmentami. Przynajmniej ja, tak to odebrałem. Może po prostu przydałaby mi się mapka.
Główna bohaterka. Nie wiem, czy jestem w stanie napisać, czy ją lubię, czy nie. Nie przepadam za tego typu bohaterami - herosami. Akurat oni wiedzą najpotrzebniejsze rzeczy, umieją to, co jest przydatne i... I w przypadku żeńskich bohaterek: ona jest inna od reszty. Jej nie zależy na mężu i ślubie, ona lubi biegać po lasach i polować itd. Chcąc nie chcąc wyglądała, jakby patrzyła na resztę z góry. Nie dziwię się, że pozostałe jej koleżanki irytowały się na nią. Może to zabrzmi źle, ale nawet gdy jej się od nich zarabiało to nie współczułem Tierney, bo się nie dało. W myślach pojawiało się, że poniekąd zasłużyła sobie. No dobra, może to przesada, ale... Ech, zwłaszcza ostatnie rozdziały pokazywały, że Tierney patrzy z góry na resztę. I nie tylko na rówieśniczkę.
Okej, jestem w stanie zrozumieć, że musiała w takim świecie stworzyć maskę, grubą skórę, żeby przetrwać, ale czy to dobre, że autorka dała, taki kontrast? Jakby reszta dziewczyn była gorsza, bo walczą inaczej? Albo po prostu nie są w stanie walczyć? Bo mają inne marzenia?
Tierney jest też egoistką. Przepraszam, ale taka prawda. Pod koniec nie obchodzą jej konsekwencje, Nie obchodzi jej nawet, że może kogoś skrzywdzić. Że... Dla niej są tylko dwie grupy: dobra-kobiety, zła-mężczyźni. I to idzie w, taki absurd, że po prostu...
Nie mogę spoilerować, ale, tak bardzo chciałbym napisać o jeszcze jednej irytującej rzeczy... Ale muszę to zostawić dla siebie. Napiszę tylko, że szkoda mi pewnego męskiego bohatera.
Cytaty:
"Nikt nie powinien poczuwać się do wdzięczności za to, że jest traktowany jak normalna istota ludzka."
"Tyle że kwiat nigdy nie jest >>tylko<< kwiatem."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz