Tytuł oryginalny: Lilim 2.10.2003
Autorka: Belén Martínez Sánchez
Czy na śmierci wszystko się kończy?
Sporo istnieje książek, gdzie akcja powieści dzieje się po śmierci bohatera. Najczęściej bohater znajduje się pomiędzy światami i musi pogodzić się z przeszłością, aby przejść całkiem na tą drugą stronę. A jeśli postać nie znajduje się pomiędzy światami to trafia do piekła. Właśnie... do piekła. Motyw dobrze nam znany, więc oczekuje się po każdej książce z owym motywem czegoś innego, odmiennego. Kto chciałby czytać ciągle o tym samych potworach, ciałach skręcających się z bólu i cierpienia?
Miejsce do którego trafia Camille Mair po śmierci nie przypomina Piekła o którym wszyscy słyszeli. Bardziej to przypomina jakąś bazę wojskową z lekkimi elementami starożytnymi. Siedem dywizji, siedmiu generałów, generałowie broni, podporucznicy. Po śmierci zostajesz żołnierzem. Zostajesz Lilim.
"Tu nie chodzi o dobrych i złych. Wszystko zależy od grupy, do której zdecydujesz się dołączyć."
Kim są Lilim? Lilim to poniekąd demony, dzieci Lilith, czyli demonicznej kobiety o której mówią, że była pierwszą żoną Adama (tak, pierwszego człowieka na Ziemi). Lilim nie są stworzone przez autorkę, pomysł ten zaczerpnęła z folkloru żydowskiego. Ale Lilim z książki nie mają w sobie czegoś niezwykłego... Jednak jest coś, co ich wyróżnia na tle ludzi - tatuaż z datą śmierci. Oprócz tego coś... na wzór broszki, medalionu, który łatwo można przekształcić w broń (najczęściej jest to broń biała).
Ale nie od razu Camille, czyli główna bohaterka książki umiera. Nie. Najpierw zostajemy wprowadzeni do jej świata, przyjaciół i rodziny. Dowiadujemy się, że dziewczyna posiada pewien dar, który jest dla niej, tak naprawdę zmorą. Pewnego dnia Camille wpada na kolegę z klasy - Aloisa. Nic w tym nie byłoby dziwnego, gdyby nie to, że... chłopak był akurat wtedy niewidzialny dla ludzi. Przez przypadek rani koleżankę... Rana będzie mieć poważne konsekwencję, ponieważ to ona sprawi, że świat się zawali dla Camille.
Historia jest, tak świetnie opisana, że nie opiera się ona tylko i wyłącznie na śmierci oraz nowym życiu Camille. To tylko część historii. W świecie Lilim trwa oczywiście wojna pomiędzy Aniołami, a demonami. Nagle ktoś potajemnie morduje jednego z generałów, tajemnicze morderstwo, które odkryje wiele tajemnic. Tyle, ile się dzieje przez niecałe czterysta stron... Nie dzieje się tyle przez niektóre serię, czy trylogie. Mnogość wątków. Jedne ważniejsze, drugie mniej... Ale czytelnik nie gubi się w tym wszystkim. Nawet w bohaterach.
Głównych bohaterów jest tak naprawdę dwóch. Książka posiada narrację ze strony Camille i... Aloisa. Oprócz nich są jeszcze przyjaciółka dziewczyny, generałowie i reszta Lilim. Każdy jest tak zbudowany, że od razu wiadomo o jakiego bohatera chodzi, a nie jest nawet przytoczony z imienia i nazwiska. Jednych mniej się lubi, jak np. przyjaciółkę Camille - Dilettę, innych bardziej. Jednak na tle bohaterów drugo- i trzecioplanowych wybijają się najbardziej: Zorya i... Anioł, który przez swój egoizm mógł zniszczyć wiele.
Camille jest zwyczajną nastolatką. Trochę bezradną w nowym świecie, ale jednocześnie zawziętą. Momentami denerwowała mnie, ale szybko to przechodziło. Dość szybko odnalazła się w nowym położeniu, jednak jej zachowanie w stosunku do Aloisa było... no, typowe nastolatki, która zakochała się w chłopaku. Ale to jak się uczepiała Aloisa... Nie dziwię się, że go to denerwowało. Rozumiem, że na początku Camille była sama w nowym świecie i Alois był jedyną osobą, którą znała... Chyba nie ma, co ukrywać (zwłaszcza, że na pierwszej stronie już to się okazuje), że Alois jest Lilim.
"(...) niebezpiecznie jest być geniuszem."
Alois jest chłopakiem o ponad przeciętnej inteligencji, ale za to z odpychającym charakterem. Po prostu... Może i jest nadzwyczaj mądry, ale kosztem tego jest, że nie umie nawiązywać znajomości, przyjaźni, nie potrafi okazywać emocji. Od początku go polubiłam, ponieważ jego stosunek do Camille był, taki jaki powinien właśnie być. Jaka ja bym chyba miała. Traktuje ją z dystansem, powie jej, żeby przysłowiowo się ogarnęła, jej zachowanie go denerwuje. To nie słodki chłopiec, który ratuje dziewczynę z opresji i staje się jej rycerzem. On... Nawet jego zauroczenie i miłość do Camille była taka normalna, niecukierkowa, że wpadł po uszy i o Boże. On w tym się gubi, nie rozumie tego uczucia, jednocześnie chce jej to okazać, a z drugiej strony się boi. Ale ten strach... Jest właśnie spowodowany tym, że przez bardzo długi czas swoje emocje dusił w sobie; strach przed otwarciem się przed drugą osobą i zranieniem przez nią. Pod maską egoistycznego, genialnego siedemnastolatka jest zagubiony chłopak.
Trzeba też wspomnieć o Zoryi, który jest tajemniczym bohaterem. Niewiele o nim wiadomo, cała jego postawa i wygląd budzi strach i nie chęć do siebie. To uczucie niechęci jest odmienne od tego przy Aloisie. Zorya to taki outsider, do nikogo nic nie ma, ale ma właśnie to coś. Nie będę spoilerować rozwiązania wątku z tym bohaterem, ale Zorya przedstawia osobę, która... jest kimś kim nie chce być, dwie natury są w nim. Dość trudno to opisać nie spoilerując. Każdy powinien wybierać sam i nie powinien być z tego powodu osądzany.
Podsumowując w "Dniu, którym umarłam" podobała mi się narracja ze strony chłopaka, przedstawione zakochanie właśnie z jego punktu widzenia, pomysł na postacie i zaczerpnięcie pomysłu z innej religii oraz... jest scena, gdzie Camille dostaje swoją własną broń. Pomysł na to, jak miałoby to wyglądać i to czym naprawdę jest to, czym będzie walczyć dziewczyna - super. Ale nawiązując jeszcze do tej innej religii. Właśnie w tej scenie jest nawiązanie do starożytnej symboliki pewnego zwierzęcia. I... choć symbolika jest ta sama (chyba) w każdej z trzech głównych wiar to został przytoczony islam, jako odwołanie. Nie wiem, jakiej wiary jest autorka, ale mnie to się spodobało, ponieważ czytelnik pomyśli, a to zwierzę no to pewnie powie o chrześcijaństwie, a tutaj nie. Pokazuje to, ile każda religia ma ze sobą wspólnego.
Było kilka minusów... Przede wszystkim absurd tego, że Camille miała poznać chłopaka swojej mamy kilka tygodni przed ślubem. Jej mama ma narzeczonego i poznaje go z córką dopiero teraz... Dość dziwne. Druga rzecz to wątek miłosny, który przez praktycznie całą fabułę nie przeszkadzał za bardzo to pod koniec zrobił on się już nieznośny powoli.
Okładka według mnie jest ładna. Ma to coś, co pasuje do całej historii. Mrok, tajemniczość... Jednak nie jestem pewna, co do tego, kogo przedstawia ta okładka. Wolę myśleć, że przedstawia ona po prostu parę Lilim, niż to, że są na niej Camille i Alois. Camille jeszcze okej... Chociaż kobieta na okładce nie posiada heterochromii, która była ważnym elementem historii to mogłabym wybaczyć. Ale mężczyzna... Alois był zielonookim blondynem. Dlatego jest opcja, że to też Zorya, co by poniekąd pasowało do całego jego opisu... Jednak okładka tylna jest jedną, jeśli nie najlepszą, jaką widziałam. Oczy, które nadają jakąś grozę... Plamka krwi.
Ocena: 7,5/10
Chyba widziałam tę książkę, ale właśnie odepchnęła mnie okładka... motyw aniołów i demonów był eksploatowany w nieskończoność i ja osobiście za nim nie przepadam, ale skoro piszesz, że tutaj został ciekawie wykorzystany... to może i bym sięgnęła? Zachęca mnie też punkt widzenia tego genialnego chłopaka, rzadko w tego typu książkach zakochanie przedstawia się z męskiej perspektywy:) Brzmi ciekawie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło!
P.