niedziela, 27 października 2024

A jednak powrót do Miejsc z Wyobraźni

A jednak powrót do Miejsc z Wyobraźni

 Tytuł: Ulysses Moore. Podróż do Mrocznych Portów 



Tytuł oryginalny: Ulysses Moore. Viaggio nei Porti Oscuri 
Autor: Pierdomenico Baccalario 

Miał być koniec z serią, ale jednak postanowiłem wrócić i przeczytać wszystkie tomy do końca. Stwierdzam, że to może być trudne zadanie, ponieważ tzw. trzecia część serii Ulysses Moore ma kompletnie inną atmosferę, a raczej poprawnie byłoby napisać, że nie posiada tej tajemniczej atmosfery z poprzednich części. Chciałoby się nawet napisać, że trzecia część jest pisana na siłę, a jeśli nawet i nie to autor miota się pomiędzy głównymi odbiorcami tych książek. Coraz bardziej widać, że Baccalario jednocześnie chciałby pisać do młodzieży 12-15 lat, ale i też dla starszego odbiorcy - prawdopodobnie dla czytelników, którzy zaczęli z nim przygodę, więc teraz mają powyżej 20 lat. Widać to po bardziej skomplikowanych wątkach, które zahaczają o trudniejsze tematy i problemy. W sumie po postaciach również: antagonista ma coś mrocznego w sobie, osobiście przypomina mi młodego Toma Riddle'a z serii Harry Potter; a protagoniści... 

Na początku swojej przygody z UM miałem wrażenie, że momentami bohaterowie zachowują się, jakby byli starsi niż te 12 lat, ale jednak nie było znowu, tak dużo takich sytuacji. Widać było, że to są dzieci. Miały cechy z którymi młodsza młodzież mogła się utożsamić. Teraz jednak jest problem w drugą stronę, albo i nawet nie... To skomplikowane w sumie. Pojawiają się zdarzenie w których są po prostu głupi, albo łagodniej ujmując - głupiutcy, a za kilka stron rozwiązują jakieś zagadki logiczne. Ogólnie mam problem z tym, że autor stosuje zabieg ogłupienia danej postaci, żeby pokazać, że inna jest mądra i inteligentna. Nie tędy droga. 
Rozumiem, że większość głównych bohaterów trzeciej części ma trudne życie i swoje problemy, ale jakoś nie czuję tego, że są znacznie młodsi ode mnie. Moim zdaniem postaci mogłyby być trochę starsze lub Baccalario mógł pozostać przy tych z poprzednich części. 

Wracając konkretnie do czternastego tomu Ulysses Moore, poznajemy nowe Miejsca z Wyobraźni i nowe zasady rządzące tym światem. Czy to dobre zasady? Pominę, ponieważ według mnie zostały dodane nagle i są naciągane, żeby fabuła miała sens. Konkretnie tej części, bo nie jestem pewny co do poprzednich. 

Miejsca z Wyobraźni zostały napadnięte i są kontrolowane przez Kompanię Indii z Wyobraźni, praktycznie wszystko upadło oprócz Kilmore Cove. Zniknął Ulysses Moore, a oprócz niego profesor Galippi i Rick Banner. Bohaterowie z poprzedniego tomu: Connor, Murray, Shane i Mina chcą pomóc walczyć Buntownikom o swoje domy, a tym samym też chcą znaleźć swoich zaginionych przyjaciół. W tym tomie ruszają na pomoc dwóm z nich, czy im się uda? I dlaczego Wrota Czasu przestały działać? 

Napiszę szczerze, sam pomysł zaatakowania Portów z Wyobraźni na ten moment jest dla mnie niezrozumiały. To znaczy rozumiem, że ktoś, taki mógł się znaleźć, ale aktualnie nie ma za bardzo wyjaśnionych motywów antagonistów oraz ich historii. Po prostu są. Trudno jest mi to zrozumieć pod tym też względem, że główny antagonista jest dzieckiem. Niebezpiecznym i groźnym, ale dzieckiem. Jakim cudem dorośli ludzie podporządkowali się dziecku? Rozumiem, że mogli się go bać, ale jednak na razie Baccalario, tak obrazuje nam Huxley'a, że nie wierzę zwyczajnie, że mógłby on zrobić komuś krzywdę własnymi rękami. Nie ma skrupułów i współczucia, ale... Nie  no. Chociaż nie zmienia to faktu, że jest interesującą postacią. 

Oprócz tego, że pisarz zmienił trochę zasady świata serii to rozwinął chyba też bardziej wątek magii. Powiedzmy sobie szczerze: magia w jako takiej formie istniała w tym świecie, ale nie wyglądała ona typowo jak w innych książkach fantasy. W czternastym tomie mamy momenty, które zwyczajnie mi nie pasowały do całości. Do tego, że zwyczajność mieszała się z wyobraźnią. Nie było żadnych wybrańców, ani nietypowych form komunikacji. Okej, był dziennik, ale to bardziej realne, niż to co pojawia się tu.

Cytat:

"Jak to zwykle bywa z Miejscami z Wyobraźni. Istnieją tylko dzięki pragnieniu tego, kto o nich pomyślał, a pragnienie, tak jak je stworzyło, tak samo może je zmienić i unicestwić... Miejsca z Wyobraźni przesuwają się, rosną i maleją, a jedyne co po nich pozostaje, w miarę jak ewoluuje pragnienie, to łączące je szlaki... zapach, wiatr, światło, ciepło, kurz, ruch... Drogi prowadzące z jednego Miejsca z Wyobraźni do drugiego składają się z tych właśnie rzeczy..."

sobota, 7 września 2024

Comic is back

Comic is back

 Tytuł: Przepowiednia pancernika 
Tytuł oryginalny: La profezia dell'armadillo 



Autor: Zerocalcare 

TW: Komiks zawiera motyw śmierci, choroby i żałoby oraz przechodzenia przez nią.

Muszę przyznać, że nie trafiłbym na ten komiks i twórczość Zerocalcare, gdyby ktoś mi nie polecił serialu animowanego tego włoskiego twórcy. Serial nosi ten sam tytuł, co komiks, więc gdy go zobaczyłem wiedziałem, że muszę go kiedyś przeczytać. Po około roku się udało. 

Na początek: chociaż komiks i animacja (btw, polecam z napisami, żeby posłuchać dialektu rzymskiego) mają ten sam główny motyw, tematy i tytuł to jednak są one trochę inaczej zbudowane. Nie będzie się miało wrażenia, że powtarzasz to samo. Np. jednej z najlepszej sceny serialowej nie ma w komiksie. Można powiedzieć, że "to samo" jest ujęte inaczej. Nie wiem, jak inaczej to ująć. O, wiem, np. dane cechy bohaterów da się przedstawić na różne sposoby, w różnych sytuacjach.
Aczkolwiek obie rzeczy mocno uderzają i mogą doprowadzić do nieprzyjemnych emocji, takich jak smutek, spadek nastroju, nostalgia, czy nawet szok. Na niektórych może nie działać.

W sumie nie da się konkretnie przedstawić fabuły komiksu. Przepowiednia pancernika nie posiada linearnej fabuły. Autor przeskakuje od jednego wydarzenia, sytuacji do drugiej. Czasami przeskakujemy, czasami cofamy się o kilka lat. Mniej więcej zaczynamy pod koniec lat 80. i zawsze jesteśmy w Rzymie, przede wszystkim w dzielnicy głównego bohatera - Rebibbi. Autor głównie opowiada nam swoje życie z którym wiele osób może się identyfikować, może bardziej z jego cechami charakteru. Powiedziałbym, że komiks będzie bardziej zrozumiały dla osób dorastających w latach 80., 90 i początkowych latach 2000. Nawet nie chodzi o realia, ale też do odniesień popkulturowych i poczucia humoru. 

Tak, język jest tutaj istotny, więc brawo dla tłumaczki! W tekście występuje dużo kolokwializmów i mowy potocznej. Według mnie tłumaczka świetnie wpasowała język polski w klimat tego, co chciał przedstawić Zerocalcare. To chyba nie było łatwe zadanie. 
Jeśli ktoś nie lubi wulgaryzmów i czarnego humoru... Może mieć niemały problem przy czytaniu. Komiks jest bardzo żywy, a co za tym idzie język leci za bohaterem. Dopasowuje się do tego, co myśli. Do jego emocji i do otoczenia. Podobało mi się to, że to nie było takie wygładzone, spokojne. Gdy bohater był zły to rzeczywiście było to widać. 

Jeśli chodzi o kreskę to jest ona specyficzna, chociaż... Hm, może to złe słowo? Zerocalcare ma swój własny styl, który nie pojawia się w każdym napotkanym  komiksie. Czy mi się podobał? Nie był brzydki, ale nie zachwycałem się. Nie moja bajka, chociaż w przyszłości widząc taką kreskę będę wiedzieć kto to narysował. 
Ciekawym zabiegiem rysowniczym jest przedstawienie niektórych osób jako zwierzęta lub dziwne stwory; albo personifikacja rzeczy abstrakcyjnych. 

środa, 14 sierpnia 2024

O, bogowie!

O, bogowie!

 Tytuł: Szeptucha 


Autorka: Katarzyna Berenika Miszczuk 

Wow, od dawna nie czytałem, tak długo książki... Na szczęście nie przez fabułę! Studia, praca dyplomowa i praca po prostu zabrały chęć do czytania książek. 

A co do fabuły... Dawno też, tak się nie bawiłem przy czytaniu jak przy "Szeptusze". W sumie to nie pamiętam, kiedy się śmiałem przy czytaniu powieści. Musiało to być bardzo dawno temu, skoro nie pamiętam tego. Bo trzeba przyznać, że chyba trudno mnie rozśmieszyć. Mam specyficzne poczucie humoru, ale fabuła książki na szczęście go nie posiada. Rozśmieszało mnie zachowanie głównej bohaterki oraz postaci drugoplanowej. Ich zachowania i teksty są, takie naturalne, że mogłyby być, takie osoby w rzeczywistym świecie. I w sumie postać Gosi, czyli głównej bohaterki, przypominała mi często moją koleżankę. W dobrym tego słowie znaczeniu. To było urocze. Zwłaszcza, gdy Gosia wykazywała zainteresowanie innym bohaterem... 

Ale chyba powinienem zacząć najpierw od przedstawienia kim jest Gosia Brzózka i o co chodzi w pierwszym tomie serii (na pewno przeczytam w przyszłości dalsze części, ponieważ jestem ciekawy, jak fabuła się potoczy po drugim tomie). 

Na początek najważniejsze: świat przedstawiony z jednej strony opiera się o to, co znamy z naszego świata. Z XXI wieku. Jednak p. Miszczuk postanowiła zadać nam wszystkim i sobie pytanie, co by było gdyby jednak Mieszko I nie przyjął chrześcijaństwa i Polska pozostałaby "pogańska". Ciekawe, prawda? Chyba część osób musiało mieć, takie przemyślenia, chociaż przez chwilę w swoim życiu. Aczkolwiek... Okej, to nie miejsce na personalne rozkminy i myśli na temat wiary. 
W każdym razie w świecie głównej bohaterki przyszli lekarze muszą odbyć praktyki również u osób, które leczą za pomocą medycyny alternatywnej, że się tak wyrażę. Ziołolecznictwo itp. Te osoby to kobiety, które nazywają się szeptuchami. I jak można zgadnąć nasza Gosia będzie musiała uczyć się u jednej z szeptuch. Jednak nauki wcale nie zlecą, tak szybko jakby dziewczyna tego chciała... Ani szybko, ani spokojnie. Gosia dowie się rzeczy o których wolałaby nigdy nie wiedzieć... A że to powieść fantasy to możecie przypuszczać, co się za tym może kryć. ;) 

O Gosi mniej więcej napisałem. Po prostu ją lubię. Nie irytowała mnie, mimo to, że jest ważną postacią w świecie wykreowanym przez p. Miszczuk. Nie ma syndromu wszechwiedzącego wybrańca, który robi głupie rzeczy, ale cudem unika kary i niebezpieczeństwa. Przynajmniej w pierwszej części, zobaczymy jak będzie dalej, okej? 

Idealnie partneruje jej szeptucha - Baba Jaga. Charakter tej kobiety jest cudowny! Te kąśliwe uwagi, wtedy kiedy trzeba... Czasem były takie momenty, że w duchu komentowałem zachowanie Gosi i wtedy zaraz pojawiał się komentarz Baby Jagi do dziewczyny! Można napisać, że ta postać jest głosem rozsądku głównej bohaterki. Daje sarkastyczne i ironiczne teksty, tam gdzie czytelnik chciałby skomentować Gosię. Oczywiście nie zawsze, bo wiadomo - szeptucha nie może być cieniem roztrzepanej przyszłej lekarki. 
Jeśli mowa o żeńskich bohaterkach to na uwagę zasługuje również przyjaciółka Gosi - Sława. Ogólnie podoba mi się to, że bohaterowie mają tutaj bardzo słowiańskie, polskie imiona. Miła odmiana. W sumie mają swój urok. Sława może i jest trochę taką stereotypową przyjaciółką, która cię pocieszy, wyrwie z dołka, zabierze na imprezę, a przy okazji jest bardzo roztrzepana, ale nieszczególnie to przeszkadza podczas czytania. Takich osób jak Sława jest chyba na tyle dużo, że większość miało w gronie swoich znajomych taką koleżankę. Albo przynajmniej znajomą. 

Z postaciami napisanymi przez p. Miszczuk mam tylko jeden problem. Nie piszę, że każdy będzie go mieć. Może to wina tego, że od jakiegoś czasu już interesuję się mitologią słowiańską i przeczytałem sporo książek fantasy; w każdym razie najczęściej to co miało być zaskoczeniem dla czytelnika - dla mnie nie było. Szybko powiązałem niektóre fakty. Chociaż...! Przy jednej postaci sprawiło mi radość odgadnięcie kim jest ta postać przed Gosią. To był ciekawy zabieg literacki. 
Trochę szkoda, że z tomu na tom będzie coraz mniej zaskoczeń i tajemnic. Chyba. Mam nadzieję, że autorka mnie zaskoczy.


czwartek, 23 maja 2024

Czy to magia?

Czy to magia?

 Tytuł: Rok próby

Tytuł oryginalny: The Grace Year 


Autorka: Kim Liggett 

To pierwsza książka, którą skończyłem po długim czasie. Nie ze względu na to, że była nudna, a przez inne obowiązki, w tym studia. 

Właśnie, "Rok próby" nie był nudny i właśnie, dzięki temu mogłem zapamiętać fabułę. Nie musiałem wracać kilkanaście stron wstecz, żeby przypomnieć, co się wydarzyło wcześniej. Bardzo łatwo czytelnikowi jest wejść do fabuły, zagłębić się w niej. Aczkolwiek nie dla każdego będzie to plus. Wiem, brzmi to absurdalnie, ale już wyjaśniam, co mam na myśli.

Świat przedstawiony w książce jest bardzo brutalny. Można by napisać, że zahacza o średniowiecze, albo coś koło tego. Chociaż nie. Bohaterowie nie do końca pasują do tej epoki. W sumie mogliby nawet żyć w świecie współczesnym. Wszyscy żyją w zamkniętej społeczności, która wypracowała sobie własne zasady, prawa, normy kulturowe, a nawet poniekąd wierzenia. 

I skupmy się na tym ostatnim, bo to ważny motyw w książce. W pewnym sensie wierzenia postaci opierają się na poglądach, uprzedzeniach i stereotypach, które funkcjonują do teraz. Zostały one tylko trochę przykryte warstwą magii, która oczywiście jest czymś, co należy się bać w społeczności głównej bohaterki - Tierney. Magia jest przeciwko Bogu. A skoro mamy ten element religijny, kto kojarzył się z czarami przez całą długą historię ludzkości? 

Kobiety. I to również ważny punkt tej fabuły. Właściwie to jeden z głównych tematów książki. Nie chcę zdradzić wszystkiego i całej (mojej) interpretacji, ale może się uda nie rozwijając tego.
Fabuła jest brutalna. Zwłaszcza wtedy, kiedy są w niej elementy, zachowania i słowa, które można przyrównać do rzeczywistości. Mam na myśli te obrzydliwe zachowania, słowa, które wzbudzają strach w kobietach. Nawet w tym roku kobieta może usłyszeć, że na pewno prowokowała lub na pewno sama chciała... Rozumiecie do czego zmierzam? 

W społeczności Tierney uważa się, że najgorszym czasem dla mężczyzn jest czas, kiedy nastolatki dorastają, dojrzewają. Uważa się, że wtedy pojawia się ich magia, która może uwieść mężczyznę. Zwieść na pokuszenie. Aby, tak się nie stało, co roku dziewczyny, które wchodzą w okres dojrzewania są wysyłane na tytułowy rok próby. Tam, mają się pozbyć magii. Jakby wygnanie i przeżycie rok w grupie dziewczyn było za mało to czai się jeszcze jedno zagrożenie. Kłusownicy, którzy czają się na nierozsądne dziewczyny, które nie stosują się do zasad, które mają je ochronić. 
Rok próby jest tajemniczym wydarzeniem. Żadna kobieta w wiosce nie rozmawia o nim ze swoimi córkami i między sobą, dlatego w miarę czytania dowiadujemy się wszystkiego razem z bohaterką, która pomimo posiadania dwóch starszych sióstr nie wie za wiele. A przynajmniej nie wie za wiele prawdziwych informacji. 

Książka składa się z czterech części - pór roku, bo jesteśmy z bohaterką od początku do końca. I właśnie tu pojawia się pierwszy minus. Mamy około trzysta pięćdziesiąt stron. To zbyt mało, żeby należycie opisać rok z życia. Zwłaszcza w takim miejscu jak obóz w którym znajdują się nastolatki. Wiem, może to brzmieć dziwnie, że książka ma za mało stron, ale... Gdzieś w połowie książki pojawia się pewna postać, której wątek splata się z Tierney i wychodzi na główny plan. Mamy też wydarzenia przed i po roku próby. Więc mamy tego dużo, a autorka lubi czasem przeskakiwać o tygodnie. Nim się zorientujemy, a mowa jest o lecie, gdzie niedawno była jesień. Gdyby nie pogoda i rozmowy o zjawiskach atmosferycznych nie byłoby czuć tego, że czytamy o roku z życia bohaterki. To naprawdę nie jest na plus. Po raz pierwszy brakowało mi dłuższych opisów, zatrzymania się. Nie wiem, może w świecie przedstawionym inaczej trwa rok, ale nigdzie nie ma takiej wzmianki, więc biorę za pewnik, że nie. Zwłaszcza, że świat stworzony przez autorkę nie odbiega, aż tak bardzo od naszego. 

Następnym problemem jest to, że fabuła poniekąd się dzieli na przed i po wprowadzeniu jednego bohatera. Przed były naprawdę w ciekawie. Podobało mi się przesłanie, które niosła ta część. Wszystko było takie namacalne i realistyczne. To znaczy, można było odnieść do rzeczywistości. I to kluczowe pytanie krążące po stronach: czy magia istnieje? 
A potem pojawia się ta postać i... Książka zmienia kierunek. A przynajmniej dla mnie. Serio, to było przewidywalne. Z jednej strony bohater był ciekawy, ale wnosił... Hm, nie wiem jak to nazwać. Nie mam pięciu lat i nie wierzę w wielką miłość od pierwszego wejrzenia. Zwłaszcza, że nie potrafiłem zrozumieć, ile czasu właściwie bohaterowie spędzili ze sobą czasu. Nie wiem, czy nie napisałem małego spoileru... Inaczej się nie dało. 

Jeśli była mowa o przestrzeni czasowej to albo ja mam słabą wyobraźnię przestrzenną (a tak może być), albo rzeczywiście autorka nie potrafiła należycie opisać miejsca w którym znajdują się dziewczyny. Głównie chodzi o usytuowanie jednego lub dwóch miejsc. Myślałem, że obóz jest mały, a raczej średni, no taki akurat, żeby przetrwać rok, ale, żeby mniej więcej dziewczyny nie były w rozsypce. Okazało się, że się myliłem i obóz był znacznie większy, tak, że już sam nie wiedziałem, gdzie przebiega granica. To znaczy było napisane, że jest płot, ale co z tego, skoro była o nim mowa, tak jakby był tylko dwoma lub trzema fragmentami. Przynajmniej ja, tak  to odebrałem. Może po prostu przydałaby mi się mapka. 

Główna bohaterka. Nie wiem, czy jestem w stanie napisać, czy ją lubię, czy nie. Nie przepadam za tego typu bohaterami - herosami. Akurat oni wiedzą najpotrzebniejsze rzeczy, umieją to, co jest przydatne i... I w przypadku żeńskich bohaterek: ona jest inna od reszty. Jej nie zależy na mężu i ślubie, ona lubi biegać po lasach i polować itd. Chcąc nie chcąc wyglądała, jakby patrzyła na resztę z góry. Nie dziwię się, że pozostałe jej koleżanki irytowały się na nią. Może to zabrzmi źle, ale nawet gdy jej się od nich zarabiało to nie współczułem Tierney, bo się nie dało. W myślach pojawiało się, że poniekąd zasłużyła sobie. No dobra, może to przesada, ale... Ech, zwłaszcza ostatnie rozdziały pokazywały, że Tierney patrzy z góry na resztę. I nie tylko na rówieśniczkę. 
Okej, jestem w stanie zrozumieć, że musiała w takim świecie stworzyć maskę, grubą skórę, żeby przetrwać, ale czy to dobre, że autorka dała, taki kontrast? Jakby reszta dziewczyn była gorsza, bo walczą inaczej? Albo po prostu nie są w stanie walczyć? Bo mają inne marzenia? 
Tierney jest też egoistką. Przepraszam, ale taka prawda. Pod koniec nie obchodzą jej konsekwencje, Nie obchodzi jej nawet, że może kogoś skrzywdzić. Że... Dla niej są tylko dwie grupy: dobra-kobiety, zła-mężczyźni. I to idzie w, taki absurd, że po prostu... 

Nie mogę spoilerować, ale, tak bardzo chciałbym napisać o jeszcze jednej irytującej rzeczy... Ale muszę to zostawić dla siebie. Napiszę tylko, że szkoda mi pewnego męskiego bohatera. 

Cytaty:

"Nikt nie powinien poczuwać się do wdzięczności za to, że jest traktowany jak normalna istota ludzka."

"Tyle że kwiat nigdy nie jest >>tylko<< kwiatem."

Copyright © 2016 Books are a window on the world , Blogger