Tytuł: Seria Niefortunnych Zdarzeń. Przykry Początek
Tytuł oryginalny: A Series of Unfortunate Events. The Bad Beginning
Autor: Lemony Snicket (Daniel Handler)
Czy to książka dla dzieci?
Następny powrót do serii, którą czytałam w szkole podstawowej. Z biegiem czasu widzę, że SNZ ma dużo punktów wspólnych z serią "Ulysses Moore", choć są to całkowicie odmienne książki.
"Seria Niefortunnych Zdarzeń" nie jest z gatunku fantasy, choć niektóre sytuacje są czasem, tak absurdalne i dziwne to nie są połączone w żadnym stopniu z czymś magicznym.
Rodzeństwo Baudelaire żyło sobie spokojnie, dopóki... Nie otrzymały wiadomości o tym, że ich dom oraz rodzice spłonęli w pożarze. Zostali bez niczego. Jedynym ich szczęściem jest to, że mają siebie i to, że cudem udało im się przeżyć. Bardziej przypadkiem, niż cudem.
Opiekun ich majątku ma za zadanie oddać Wioletkę, Klausa oraz Słoneczko pod opiekę jakiemuś krewnemu. W pierwszej części jest to Hrabia Olaf, który nie jest epizodyczną postacią, ponieważ będzie ciągną się za dziećmi do samego końca.
Może to mały spoiler, ale nie ma co tego ukrywać. Poniekąd na tym opiera się trzynastoczęściowa seria.
Główni bohaterowie to dzieci. Na pozór przeciętne, ale szybko okazuje się, że tak wcale nie jest. Czternastoletnia Wioletka interesuje się wynalazkami i potrafi je stworzyć praktycznie ze wszystkiego. Klaus to oczytany dwunastolatek, a Słoneczko... Słoneczko jest najbardziej "normalna" z całej trójki. To niemowlę, które jeszcze gaworzy, a jej ulubionym zajęciem jest gryzienie różnych przedmiotów za pomocą czterech ząbków.
Tak więc dwoje starszych Baudelaire'ów posiada idealne umiejętności na tę przygodę życia, że tak się wyrażę.
Jednak nasi bohaterowie nie zachowują się szczególnie irytująco. Nie przechwalają się swoimi talentami, nie rozpaczają za rodzicami (jasne, tęsknią, jest im przykro, ale próbują żyć dalej; nie stoją w miejscu) i nie są też rozkapryszeni, ponieważ żyli w wielkim domu oraz niczego im nie brakowało. Okej, na początku jest wzmianka o lekkim marudzeniu, ale mogło być gorzej, a nie jest.
Hrabia Olaf to... Przykro to stwierdzić, ale to nieliczna (w pierwszej części jedyna) dorosła postać, która jest inteligentna. Oczywiście to zły bohater u którego nie szukamy dobrej strony, czy podstaw bycia złym, ponieważ na ten moment to po prostu czysty antagonista. Mężczyzna, który chce za wszelką cenę zdobyć majątek rodzeństwa Baudelair i to nie w byle jaki sposób.
Pozostali bohaterowie nie wybijają się szczególnie na tle fabuły. Może pan Poe (ten pan od majątku), który jest tak naiwną postacią, że szkoda pisać. Chce dobrze, ale... On należy do tej grupy ludzi, którzy chcąc dobrze, popełniają spore błędy. Jest jeszcze Sędzia Strauss. Miła i pomocna kobieta, która w pewnym sensie ma znaczącą rolę w tej książce. Niestety, również trochę naiwna, ale u niej można jakoś to wytłumaczyć.
Jak można zauważyć: bohaterowie młodzi i starsi są zbudowani na podstawie kontrastu mądrzy-naiwni. To na odwrót, niż w realnym świecie występuje. To znaczy, to głównie dzieci uważa się za nawinę, a dorosłych nie. To dzieci się mylą. W SNZ jest pokazane, że powinno słuchać się również dzieci, patrzeć na ich uczucia.
To trochę dziwne, ale plusem tej książki jest jej zwięzłość (ma ok. 180 stron). Nie ma tu szczególnych opisów. Tylko te potrzebne. Dla niektórych może to być minus. Ktoś może oczekiwać bardziej rozbudowanej treści. Według mnie jest akurat. Chociaż... Momentami treść jest za bardzo ściśnięta i przydałoby się jej jakieś rozgraniczenie, odstęp. Chodzi mi o akapity. Czasem w jednym zdaniu mamy to, a za chwilę coś innego, co powinno zacząć nową linijkę.
Ciekawy zabieg przy pisaniu dialogów autor skonstruował przy Słoneczku. Gaworzenie to gaworzenie, mało tam oczywistych słów. Ale autor postanowił, jakby się tym pobawić. Mamy zapisy gaworzenia Słoneczka i często przypisy do tego rozważań narratora, co chciała przez to powiedzieć dziewczynka. To nie są pojedyncze słowa, a całe zdania, które idealnie pasują do treści.
Czymś dobrym i złym jest tłumaczenie niektórych słów, których używają najczęściej starsi bohaterowie. Okej, fajnie, nie każdy zna różne trudne słowa (i łatwe), dzięki tłumaczeniom nie musi sięgać do słownika. Ale... Niektóre słowa są zbyt proste. Ja wiem, że to książka dla dzieci, ale bez przesady. Albo to: bohaterowie znają wyjaśnienie jakiegoś trudnego wyrażenia, ale już z takim używanym naprawdę na co dzień mają problem.
Właśnie... Czy to seria dla dzieci? Hm, trzeba przyznać, że to trochę mroczna książka. Autor nie waha się wplatać brutalności. Nie jest ona zarysowana krwawo, ale jednak jest. Ta seria ma swój mroczny urok. Taki trochę gotyk. Starsi czytelnicy mogą, jednak się nudzić lub irytować przy tej książce. Myślę, że to dla czytelników w wieku Klausa i Wioletki. Głównie.
Uwielbiam tę książkę za nietypowy zabieg, który zastosował autor. A mianowicie: zniechęcenie czytelnika. Wystarczy spojrzeć na opis książki na tylnej okładce oraz na pierwsze strony fabuły. Podstawowym zdaniem jest: "Nie czytajcie tego.". Niektórych to rzeczywiście zniechęca. Niektórzy nie mogą znieść tego pesymizmu. Na innych to będzie działać na odwrót.
Ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz